Monolog do mojej half-friend. Zapis autentycznej rozmowy, która miała miejsce 12.07.201, traktującej o An i o tym jaka tak naprawdę jestem...
Dziękuje, że mogłyśmy wczoraj porozmawiać. Myślę, że jest już dla Ciebie jasne, że ja tą relację bardzo negatywnie przeżyłam i właściwie nadal przeżywam. Przyznaję, że skala mojego bólu jest kompletnie nieadekwatna do rozmiarów "tragedii", ale tak to jest, że niektóre rzeczy biorę do siebie bardziej a inne mniej. To wzięłam do siebie bardzo, chyba po to aby to kisić... Nieważne.
Po tych dwóch praniach mózgu mój łeb tak zachrzania trawiąc to wszystko, że aż dymi. Bardzo dużo rzeczy mi się wyklarowało i chyba jedna klapka z oka spadła nawet... Przede wszystkim w przypadku tego pana jest tak jak w przypadku wszystkich panów, z którymi miałam bliższe relacje - dłuższe lub krótsze- a mianowicie: ja się nie kocham w tych panach. Ja się kocham we własnym wyobrażeniu o tych panach. Ja nie przyjmuję do wiadomości jaki ktoś jest naprawdę tylko wróżę sobie jaki MÓGŁBY być, jaki CHCIAŁABYM aby był, patrzę na nich zupełnie nierealnie i nie odbieram ich realnego obrazu. Tak było zawsze, w każdym moim związku, w każdym zauroczeniu, w każdym najmniejszym porywie serca.
Druga kwestia. W tym momencie, w którym znajduję się teraz, po tym wszystkim co między mną a tym panem było, ja przecież nie mogłabym stworzyć z nim żadnego związku ( a przecież o to mi do cholery chodzi), bo nie umiałabym już. Tak jak nie umiałam z Tomkiem.
Czasami za dużo złego zadzieje się między dwojgiem ludzi i bycie ze sobą mimo wszystko jest tylko przedłużeniem agonii ich relacji. Z Tomkiem przedłużałam tą śmierć w nieskończoność... Nic z tego nie było. Ok, jest zawsze 1% szans, że coś ma rację bytu. Ale w moim życiu jeszcze nigdy ten 1% nie zadziałał. Po prostu jeżeli ktoś Cię zranił, to cały czas myślisz, że zrobi to drugi raz. Nie da się być z kimś i cały czas się tego obawiać.
I ostatnia, trzecia kwestia. Zależy mi na nim tylko i wyłącznie z jednego powodu. Bo nie mogę go mieć. Tak niestety też było zawsze, w każdej mojej relacji z facetem. Dopóki nie mam pewności, że ktoś już należy do mnie, jest dla mnie atrakcyjny. Instynkt zdobywcy, charakterystyczny dla mężczyzn, jest we mnie bardzo głęboko zakorzeniony. Walczę z tym. Wielokrotnie przerabiałam to na terapii. To ma związek z poczuciem własnej wartości. Ja się podbudowuję jak zdobędę coś, co pozornie nie było w zasięgu ręki. Chore. Jeżeli bym go miała, pobyłabym z nim góra pół roku. Potem całe szukanie miłości zaczęłoby się dla mnie od początku. Jestem zbyt wymagająca a on za słaby aby temu sprostać.
Wiesz, to wszystko co napisałam, to, że mam: potrzebę zdobywania, problem z wybaczaniem i niepoprawne idealizowanie obiektów płci męskiej nie pozwala patrzeć pozytywnie na przyszłość jakiegokolwiek z moich związków. Nie wiem czy w ogóle uda mi się zbudować kiedykolwiek szczęśliwa i trwałą relację.
Dziękuję, że mnie 'wysłuchałaś' .